..
Into the wild

4 | 3814
 
 
2010-06-21
Odsłon: 860
 

Into the wild

Juz od dwoch dni jestesmy spowrotem w Talkeetna: pranie brudnych skarpet, picie piwa, objadanie sie i tanczenie do rana na koncertach lokalnych zespolow - tak, tym sie teraz zajmujemy:) Po trech tygodniach w gorach niczego wiecej nam do szczescia nie trzeba.
 
   Na szczycie bylismy 13 czerwca. Wlasciwie to Gerard byl dwa razy, bo 8 czerwca wszedl z Wladimirem z Rosjii. Ja w tym czasie leczylam sie w obozie na wysokosci 4300m n.p.m. Do tej wysokosci dotarlismy w trzy dni, z bazy polozonej na 2200, zrobilismy sobie dzien restowy, i weszlismy na 5tys. z depozytem. Po tym wejsciu cos dziwnego zaczelo sie ze mna dziac. Myslalam, ze to zatrucie pokarmowe, jednak po trezch dniac, kiedy to zaczelam miec powazne problemy z oddychaniem (wczesniej mialam tylko silny bol glowy i nudnosci), muaialam przyznac, ze to cos powaznieszego niz problemy zoladkowe. W obozie tym stacjonuja straznicy parku, jest tez lekarz. Po zbadaniu, okazalo sie, ze mam jakiegos niedoleczonego wirusa, ktory zainfekowal mi prawe pluco (strasznie halasowalo...), co calkowicie uniemozliwilo mi aklimatyzacje. Malam zaawansowana chorobe wysdokosciowa. We krwi poziom tlenu spadl ponizej 50%. Od razu podlaczono mnie do tlenu . I w ten sposob spedzilam pierwsza w zyciu noc w "szpitalu". Szpital to maly namiot z dwoma lozkami, starym piecem gazowym, i kilkoma butlami z tlenem. Ale jest to szpital, chyba po tym w bazie pod Ewerestem, najwyzej polozony na swiecie :) 

  Jesli pogoda bylaby wystarczajaca dobra, zeby helikoptery lataly, ewakuowano by mnie do Talkeetna. Na szczescie dla mnie, chmury byly za geste...i tak po kilku dniach zaczelam sie czuc lepiej. Wiec gdy Gerard wrocil do "14"(oboz na 4300m. nazwa od wysokosci w stopach:14tysiecy) po udanym ataku szczytowym, zapytalam, czy pojdzie jeszcze raz ze mna. Odpowiedz byla natychmiastowa: jasne, potrzebuje tylko dwoch dni odpoczynku. Wystarczyl mu jeden :) W piatek 11 czerwca poszlismy do "17" (oboz na 5200m, 17tys ft),przeczekalismy sobotnia zawieruche, i w niedziele, kiedy niebo calkiem sie oczyscilo, ruszylismy do gory. Poczatek byl tragiczny. Stopy od razu mi zamrzly...probowalam je rozgrzac, ale prawa byla skostniala. Do tego zdejmujac buta upuscilam botka, ktory zlecial ok 200 metrow w dol. Na szczescie Gerard po niego poszedl. Po krotkim namysle zdecydowalam sie isc dalej. I warto bylo. Do szczytu dotarlismy o godzinie 18:30, po szesciu i pol godzinach od wyjscia z obozu. Bylo pieknie: bezchmurne niebo, powalajace widoki, i nawet calkiem cieplo (tylko prawa stopa jakos nie reagowala na to cieplo). Na samym szczycie troche wialo, ale udalo sie zrobic kilka zdjec. Po dwoch godzinach bylismy juz spowrotem w "17", a po zjedzeniu i wypiciu czegos cieplego, spakowalismy sie i noca ruszylismy do "14", zeby uniknac zapowiadanego zalamania pogody. 

    Do "14" zeszlismy bez problemu, jednak potem zaczely sie przygody...planowalismy zejsc do bazy w jeden dzien, a zajelo nam to trzy. Duze opady sniegu, silny wiatr, zerowa widocznosc unimozliwily nam takze wocic do Talkeetna od razu. Musielismy czekac na samolot kolejne trzy dni. Wraz z nami ok 100 osob. Mozecie wyobrazic sobie radosc tych wszytkich ludzi (po kilku diach wegetowania w bazie, przy rozmowach o prysznicu i piwie) na widok samolotow, ktore zaczely latac w piatek wieczorem. Nic wiec dziwnego, ze Talkeetna przezywala prawdziwe swieto w ten weekend, kiedy to spragnieni wspinacze szturmowali lokalne bary. 

   Przygoda z gorami juz sie skonczyla. Teraz czas pomyslec o tym co dalej. Moze stopem do Fairbanks, sprobowac odznalezc "magic bus" z "Into the wild"...potem jakas praca, bo $ sie koncza...nie wiem. Pomysle jutro. Dzis niedziela, weekend nadal trwa, trzeba odpoczywac i sie bawic :) 

   




 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd